Nikt By Się Nie Spodziewał
To będzie chyba najdłuższe, zmyślone przeze mnie opowiadanie, hmm w formie książki.
Wstęp:
Laura to czternastoletnia dziewczyna o spokojnym charakterze. Jest miła, ale odważna i pewna siebie. Ma długie, proste brązowe włosy i zielone oczy. Nie ma problemu w kontaktach z rówieśnikami oraz - z pozoru - mieszka w normalnej rodzinie. A może jednak nie do końca normalnej?
Rozdział I
Jest sobota. Obudziłam się i zrobiłam to co mam w zwyczaju, czyli spojrzałam na zegarek. Wskazywał godzinę ósmą dwadzieścia cztery. Leniwie wstałam z łóżka, poszłam się przebrać, uczesać włosy i zjeść śniadanie. Ale atmosfera była napięta.
- Stało się coś? - zaczęłam
- Jeszcze nic. - powiedziała z obojętnością w głosie Mama
Moi rodzice jakoś nigdy nie byli mną przejęci za mocno, więc taki rozwój sytuacji mnie nie zdziwił.
- Dlaczego "jeszcze"? - kontynuowałam
- Dowiesz się w swoim czasie. - zapewnił mnie Tata
Pomyślałam, że i tak się nic nie dowiem teraz więc odpuściłam ten temat. Zjadłam śniadanie i postanowiłam, że pójdę z Luną - moją goldenką - na spacer. Luna miała już 10 lat, czyli podeszły wiek u Psów. Pochodziłam z Nią po okolicy, nie za szybko, nie za wolno, aby Jej nie zmęczyć. Po czym wróciłam do domu. Atmosfera napięcia mnie już powoli denerwowała, bo przeważnie utrzymywała się góra 2h, a z Luną chodziłam jakieś 2,5h, no więc przeliczając już ponad trzy godziny jest ta zła atmosfera. No, ale nic, trzeba było przywyknąć. Włączyłam se komputer, bo nie miałam co robić. Lekcje odrobiłam poprzedniego wieczora. Włączyłam facebooka i moją ulubioną grę. Owszem, gra ta jest ciekawa, ale ileż można grać? Po jakieś półtorej godzinie chciałam już wyłączyć, ale napisała do mnie koleżanka z klasy Kornelia, czy wyjdę na dwór. Od dawna (jakieś 2-3 lata) decyduję o sobie sama, rodziców zbyt nie obchodzę, więc zgodziłam się. Była godzina 13:30, a umówiłyśmy się na 14:00, ale że mieszkałyśmy od siebie jakiś kwadrans drogi, to już się zbierałam do wyjścia. Aha, zapomniałam uprzedzić, że wzięłyśmy też Nasze Pieski. Kornelia ma dwuletnią biszkoptową labradorkę Saszę. Spotkałyśmy się w parku, często tam chodzimy.
- Hej. - koleżanka zauważyła mnie pierwsza
- Hej. - odpowiedziałam
- Wiesz w sumie, to wyszłyśmy pochodzić trochę z Pieskami, ale mam do Ciebie pytanie.
- Jakie?
- Bo jadę dzisiaj z rodzicami obejrzeć różne pokazy sztuczek retrieverów i już pytałam rodziców i się zgodzili, więc jeżeli nie masz na dziś planów to może przejechałabyś się z Nami?
- Wiesz plany mam..
- Ooo to szkoda.. Jakie?
- Nudzić się cały dzień.. Jeśli można to nazwać planami..
- Czyli nie masz, chciałabyś?
- Oczywiście!
Ja i Kornelia bardzo kochamy retrievery (wszystkie). Dużo w internecie czytamy o Nich, oglądamy różne występy, zawody dummy i tego typu. Dlatego też bardzo się cieszyłam, że zobaczę takie coś na żywo. Koleżanka wzięła gumowe piłki, więc im porzucałyśmy, a potem poszłyśmy do domów się uszykować i zabrać różne zabawki (bo miałyśmy w tym uczestniczyć), oraz zabrać trochę pieniędzy. No nie wypadałoby nie poinformować - i tak nie przejmujących się mną rodziców - że jadę, więc:
- Mogę jechać z Kornelią i Jej rodzicami na pokaz retrieverów?
- Rób co chcesz, na którą i do której?
- Jadą o piętnastej, a rozpoczyna się o jakieś piętnastej trzydzieści no i trwa jakieś dwie godziny.
- To idź, ale masz przed osiemnastą być w domu.
- Wiem.
Przyjechali po mnie pod mój dom. I pojechaliśmy. Widziałam różne piękne psy. Pierwszy etap polegał na tym, że rzucamy piłki do basenu i które 5/8 Psów najszybciej ją zaaportuje i wróci, przechodzą do etapu drugiego. Ja ćwiczyłam z piękną, brązową, czteroletnią Flat Coated Retrieverką o imieniu Astra, a Kornelia z błękitnym, pięcioletnim Curly Coated Retrieverem Maksem. Rzuciliśmy piłki. Psy pobiegły i wskoczyły do basenu. Mają piłkę w zębach i już są! Przeszli dalej:
1. - Golden Retriever Bonus - 56.09s
2. - Flat Coated Retriever Astra - 60.04s
3. - Curly Coated Retriever Maks - 60.10s
4. - Labrador Retriever Friendly - 66.01s
5. - Nova Scotia Duck Tolling Retriever Rex - 67.02s
W następnym etapie trzeba było pokazać z Psem najciekawszą sztuczkę. Dalej przejdą tylko trzy Psy. Ja zaprezentowałam "Hop" oraz błyskawicznie po tym "Podaj łapę". Efekt był ciekawy. Już nie zbyt pamiętam co Kornelia wymyśliła, ale podium wyglądało tak:
1. - Flat Coated Retriever Astra - 10/10 pkt
2. - Nova Scotia Duck Tolling Retriever Rex - 8/10 pkt
3. - Curly Coated Retriever Maks - 7/10 pkt
Ostatni już etap, który wygra tylko jeden Pies wygląda następująco. Pies musi przebiec slalom, przepłynąć basen, przeczołgać się w tunelu i dobiec do mety. Oczywiście wszystko z Naszą pomocą. Każdy po kolei i kto będzie miał najlepszy czas, wygrywa.
1. - Nova Scotia Duck Tolling Retriever Rex - 78.09s
2. - Curly Coated Retriever Maks - 88.08s
3. - Flat Coated Retriever Astra - 90.09s
Nagroda przysługiwała tylko za pierwsze miejsce, a był to złoty medal. Mimo iż ani ja, ani Kornelia nic nie wygrałyśmy, świetnie się bawiłyśmy. Gdy zawody się skończyły była siedemnasta trzydzieści, więc trzeba było wracać. Byłam padnięta, ale to było szczęśliwe zmęczenie. Spełniłam swoją pasję, swoje marzenie, mogłam ćwiczyć z retrieverem! Podjechali pod mój dom i wysiadłam, podziękowałam za wszystko i się pożegnałam. W domu atmosfera bardziej na luzie niż przed zawodami. Ale chcieli ze mną pogadać. Co się sprzeciwiać? Może w końcu powiedzą mi dlaczego są "wścieknięci" od rana.
- Chodź Laura, mamy z Tobą do pogadania.
- Tak?? No to słucham.
- Otóż wyjeżdżamy.
- No a ja?
- Ty również.
- Gdzie? Po co? Dlaczego? Na ile?
- Do Holandii, po prostu wyjeżdżamy. Na ile? Nie wiem.
- Ale na wakacje tylko, czy.. - nie zdążyłam nawet dokończyć
- O nie, nie. Na dłużej niż na dwa miesiące. Wyjeżdżamy po jutrze, więc pakuj się.
Byłam wstrząśnięta. Wszystko mi mówią na styk.. No nic, dziś byłam zbyt zmęczona na zastanowienia i przemyślenia więc poszłam spać..
Rozdział II
Obudziłam się o dziesiątej i przypomniałam sobie wczorajszą rozmowę o wyjeździe. Chciałam się upewnić czy to aby na pewno prawda. W tym celu pośpiesznie poszłam do kuchni, bardziej szczegółowo wypytać o to rodziców.
- To więc jak z tym wyjazdem?
- No jak co? Już Ci mówiliśmy. Nie zmieniamy zdania z minuty na minutę. Jutro wyjeżdżamy więc pożegnaj się z koleżankami i spakuj się.
- A dokładnie o której?
- O dziesiątej wychodzimy z domu.
- Czyli zostały mi tu dwadzieścia cztery godziny.
- Owszem, ale nie gadaj tyle, bo potem będzie, że nie zdążyłaś się pożegnać. No, zasuwaj.
Postanowiłam, że spakuję się później, teraz koniecznie chciałam się spotkać z Kornelią. Ona była mi najbliższa. Oraz bardziej dogadywałam się z Jej rodzicami aniżeli z moimi. Na samą myśl o tym napłynęły mi łzy do oczu. Już kiedyś powiedziano mi u Jej rodziców, że mogę przyjść o każdej porze i nie muszę uprzednio zawiadamiać o tym. Tak więc poszłam tam bez namysłu. Otworzyła mi Mama Kornelii.
- Dzień d-dobry - powiedziałam przez łzy, cienkim głosem
- Laura, co się stało? Wejdź proszę.
- Dziękuję. Jest Kornelia?
- Nie, wyszła na chwilę do sklepu, ale zaraz wróci. Powiedz co się stało.
- Chciałabym żeby Kornelia też to słyszała, mogłabym na Nią zaczekać?
- Oczywiście. Wejdź do pokoju i usiądź, chcesz herbaty?
- Jeżeli nie byłby to kłopot.
- No co Ty!
Koleżanka wróciła po jakiś dwóch minutach. Zdziwiła się widząc mnie, ale zdziwiły Ją najbardziej moje łzy.
- Boże, co się stało?
Jej Mama wróciła z herbatą i opowiedziałam Im wszystko.. One również miały łzy w oczach, a moje oczy dosłownie się topiły. Spędziłyśmy na rozmowie pół dnia. Pocieszały mnie, że jakoś to będzie i że będą mnie odwiedzać w wakacje. Ucieszyłam się, że mnie nie porzucą, bo tylko w Nich miałam wsparcie i zawsze mogłam przyjść i liczyć na pomoc, a teraz? Tylko rozmowa wirtualna Nam pozostanie. Sama rozmowa, jak już wspomniałam trwała pół dnia, ale siedziałam u Nich do dziewiętnastej, bo jak mówiłam, tam zawsze było miło i przytulnie, bez sarkazmów, bez konfliktów. Jak w Niebie. W końcu podziękowałam za rozmowę i zrozumienie i powiedziałam, że muszę iść się spakować. Również mnie pożegnały, ale ostateczne pożegnanie będzie jutro o ósmej. Wróciłam do domu, ale jakoś niekoniecznie zauważona. Zobaczyłam, że w domu jest ktoś jeszcze. Niezbyt ufałam swoim rodzicom, więc postanowiłam podsłuchać o czym gadają, choćby dla rozrywki. I to mi uratowało życie. Posłuchajcie sami:
- Ją też?
- Tak, jak zawsze. Opłaty się nie zmieniły mam nadzieję?
- Nie, dla Was, zawsze ceny te same.
- To więc kiedy?
- Na początku lipca jakoś. Chcemy Ją mieć z głowy od razu. Jakoś pierwszego, drugiego góra trzeciego. Kiedy byś mógł?
- Cóż ja mogę w każdy dzień, mało klientów mam.
- Doskonale. Pasuje Ci drugi lipca godzina czternasta?
- Oczywiście. Wasza córka umrze od tego leku po jakimś kwadransie.
- Na dobre? Czy się kiedyś obudzi?
- Nie, już nigdy.
- To jesteśmy umówieni. Kiedy dacie zaliczkę?
- Na dniach.
- Dobrze, no to żegnam państwa.
- Do widzenia.
- Owszem.
To mi wystarczyło, byłam zdruzgotana, chcieli mnie otruć, zabić, poddać eutanazji! Przemknęłam migiem do pokoju i wzięłam walizkę i się zaczęłam pakować, jednocześnie udając, że nic nie wiem i nie mam o niczym bladego pojęcia. Nie wiedziałam co mam zrobić. Całą noc nie zmrużyłam oka. Byłam niewyspana. O ósmej spotkałam się z Kornelią i Jej rodzicami. Opowiedziałam ten dialog i moje obawy. Oni mnie nie wyśmieli, potraktowali śmiertelnie poważnie. Myśleliśmy co zrobić. Chcieli mnie zatrzymać, no, ale rodzice by się kapnęli. No nic, pożegnałam się w mocnym, długotrwałym przytuleniem z każdym z domowników. Nie, to nie byli zwykli rodzice koleżanki i zwykła koleżanka. Jej rodzice byli zastąpieniem moich, którzy mają mnie gdzieś, a Kornelia bratnią duszą w moim wieku. Pokornie poszłam do domu, gdzie czekali na mnie wściekli rodzice, krzyczeli na mnie, że się spóźnimy i inne tego typu. Jak mamy się spóźnić, skoro wszędzie jedziemy własnym samochodem? Dom też mamy kupiony od dawna.. Nie wiem po co ten pośpiech. Cała droga była smutna jak nigdy, a kocham podróżować i kocham wyjeżdżać za granicę. Jednak prawda była.. Jaka prawda? Przecież jedziemy tam tylko po to, bo chcą mnie poddać eutanazji, a w Polsce to nielegalne. Esemesowałam cały czas z Kornelią, chciała wiedzieć na bieżąco gdzie jestem i jakie jest moje samopoczucie. Jak może się czuć człowiek który jedzie na śmierć? No właśnie.. Pewnie nikt nie wie.. To przykre uczucie bezradności które Cię dotyka.. Nie możesz nic zrobić aby się bronić i tak wiesz, że umrzesz.
Rozdział III
Dojechaliśmy.. Dom, nie powiem, był piękny, duży, piętrowy, na pewno drogi. Ale niezbyt mnie to interesowało. Wypakowałam się i poszłam na taras. Tak, taras. Był wielki i piękny. Rosły duże rozłożyste drzewa, słońce grzało, raj. Tak, znów się rozmarzyłam. Muszę zejść na Ziemię, bo przecież wiem po co tu jestem i że dużo życia mi nie zostało. Dziś jest już trzydziesty czerwca. Ahaa... Pewnie zastanawiacie się co z Luną? Moją goldenką.. Cóż przepraszam, że Was nie poinformowałam, ale rodzice Ją uśpili.. Początkowo miała iść do schroniska, ale kategorycznie zaprzeczyłam oddawaniu tam mojej Psiej Przyjaciółki. Tak więc, Jej dusza jest za Tęczowym Mostem i czuwa nade mną. Nie wiedziałam za bardzo jak te trzy dni mojego ostatka życia wykorzystać. Więc dwa dni spędziłam na nudzie, a trzeciego wreszcie zaczęłam myśleć racjonalnie. Powiedziałam sobie jasno:
"Mam się poddać? Ooo nie, niedoczekanie. Muszę być twarda. Kornelia i Jej rodzice mnie tego nauczyli. Mają na mnie dobry wpływ i nie mogę Ich zawieść. Kiedy ja Ich potrzebowałam to byli, teraz również mogę liczyć na Ich wsparcie, wirtualne, ale jednak. Oni w przyszłości mogą potrzebować mojej pomocy i nie mogę Ich zawieść, muszę walczyć!"
Po tej myśli zaczęłam obmyślać plan. W końcu to już wieczór (a dokładnie godzina osiemnasta) pierwszego lipca! Myślałam, myślałam i myślałam. Długo nic logicznego nie przychodziło mi do głowy. Aż wreszcie wymyśliłam:
"Na czternastą, tak? Świetnie, od rana mam dużo czasu. Nie mogę niczego spakować, bo by zaczęli coś przeczuwać, nie, ja o niczym nie wiem. Pokornie pójdę i wtedy ucieknę. Muszę wziąć trochę pieniędzy, żebym coś mogła kupić czy coś a o reszcie się pomyśli. Wolę żyć na ulicy i (nawet) umrzeć na tej ulicy, ale z wiedzą, że się nie poddałam, niż umrzeć tam, w tym gabinecie z wyrzutami sumienia, że się poddałam."
Po tej myśli poszłam spać, przecież muszę się wyspać, jutro ciężki trudu dzień, pełen wyzwań. Następnego ranka, wstałam o siódmej. Napisałam o wszystkim Kornelii. Prosiła o jakiekolwiek informacje o postępach. Była zaskoczona. Ale napisała, że wierzy we mnie i że cała rodzina trzyma za mnie kciuki i że się uda. Poprawiła mi humor i umocniła mi wiarę w mój plan. Wprowadziłam go w życie. O trzynastej trzydzieści przyszła moja Mama i powiedziała, że chce mnie zabrać na obiad. 'Ha, fajne kłamstwo' - pomyślałam w duchu. Już byłam przygotowana. W kieszeni miałam 80zł, na początek powinno wystarczyć, a potem? Cóż nikt nie zna przyszłości, a ryzyko to moje drugie imię. Jak się okazało - choć ja się w ogóle nie zdziwiłam - przyszłyśmy do jakiegoś gabinetu lekarskiego. Zamknęli mnie w Nim, a Sami wyszli na korytarz uzgodnić jeszcze parę szczegółów. Trochę nie po mojej myśli bo nie miałam być zamknięta, ale jak się chce, to ze wszystkiego się znajdzie rozwiązanie. Zaczęłam rozglądać się po sali w poszukiwaniu czegoś co ułatwi mi ucieczkę, aczkolwiek wiedziałam, że mam bardzo mało czasu, w grę wchodziły nawet najdrobniejsze cząsteczki sekund. Zobaczyłam, że za oknem jest dach, nie zwlekając ani chwili otworzyłam je, na szczęście nie skrzypiało. Wyszłam na dach i skręciłam w lewo. Były tam jakie inne warstwy dachów, że układały się w schody, ale były ogromne. No skoro aż tu zaszłam, to nie mogę się cofnąć. Ostrożnie schodziłam, bo były ogromne, a i kamień z którego były zrobione, był pokruszony. Zapewne dawno ich nie odnawiano, ale to nie mój interes. W moim interesie była ucieczka. W końcu byłam na ziemi. Spojrzałam w górę, ani nie słyszałam rozmowy, ani nikogo nie widziałam, znakiem tego nikt jeszcze nie wie o mojej ucieczce. Musiałam oszczędzać mój telefon, bez niego się tu zgubię. Rozglądałam się wokoło, zastanawiając się w którą stronę iść, ale poszłam przed siebie. Nic nie wiem o tym państwie, nikogo tu nie znam, będzie ciężko. Długo wędrowałam i dotarłam do parku. Usiadłam na ławce choć nie byłam zmęczona. Czułam tylko satysfakcję, że przeżyłam, w moim sercu nie było miejsca na rozżalenie czy zmęczenie. W nocy nie było sensu błądzić po okolicy, więc zdrzemnęłam się na tej ławce. Gdy się obudziłam, wschodziło słońce. 'Nie mogę marnować ani chwili blasku słońca' - pomyślałam i ruszyłam dalej. Ale poczułam głód. No tak, ale muszę oszczędzać. Okolica piękna, wszystko super, ale ja tu nikogo nie znam. Po godzinie zaczęło zbierać się na deszcz. Tak, jeszcze tego mi brakowało. Cóż zmokłam, ale co. Muszę iść coś kupić. Co? Kupiłam sobie jakąś bułkę, nawet nie wiem o jakim smaku, ponieważ byłam tak głodna, że zjadłam ją łapczywie. Potem dostałam SMS od Kornelii i pisałyśmy:
- No i jak?
- Tak, uciekłam Im. Źle jest być bezdomną, ale muszę to przeżyć, ale nie wiem jak długo, ale nie zamierzam wrócić do rodziców.
- Nie wracaj. Prędzej czy później Cię zabiją.
- Ale powiedz mi co mam zrobić? Ja tu nikogo nie znam, ani nic.
- Nie bój się, pomożemy Ci. Tylko musisz być dzielna.
- Ile? Trudno się tu żyje.
- Jakieś dwa-trzy dni, proszę.
- Spróbuję.
Musiałam zakończyć e-SMS-owanie bo muszę oszczędzać baterię. Co tu opisywać pałętanie się bez celu po okolicy..
Rozdział IV
Dziś już szósty dzień mojej bezdomności, jak pewnie obliczyliście jest ósmy lipca. Jestem przeziębiona, głodna, zmarznięta, ale kogo to obchodzi. Najważniejsze że żyję. Ale nie wiem czy długo jeszcze.. Chora jestem już jakiś trzeci dzień, ale coraz mniej to czuję. Dlaczego? Przyzwyczajenie. Obiecałam Kornelii, że będę dzielna i nie mogę tego schrzanić. Co mnie dziwi to to, że przechodzę czasem obok policji czy jak to się tu nazywa, a Oni nie reagują. Najwidoczniej rodzice nie zgłosili zaginięcia. W sumie mogłam się tego spodziewać. Czym mogę dobić to to, że pieniędzy już nie mam, a baterii w telefonie jest pięćdziesiąt pięć procent. Kornelia nie mówi mi czemu mam być dzielna, Ona po prostu podnosi mnie na duchu. Jak na prawdziwą koleżankę przystało. Siódmego dnia mojej bezdomności Kornelia wysłała mi SMS o treści "gdzie jesteś?". Znalazłam nazwę ulicy i odpisałam, a odpowiedź od Niej była następująca "Nie ruszaj się stamtąd". Pomyślałam, że wie co pisze i posłuchałam. Po jakimś kwadransie nie wierzyłam własnym oczom! Zobaczyłam Kornelię i Jej rodziców! Tak, tu, w Holandii! Podbiegłam do Nich i wszyscy się przytuliliśmy. Zabrali mnie ze sobą do Polski. Trochę obawiałam się moich rodziców, ale niepotrzebnie. W Polsce od razu pojechaliśmy na policje. Nie, przepraszam. Najpierw pojechałam do Ich domu, dostałam czyste ciuchy i w ogóle. Potem pojechaliśmy na policję. Był ochrzan, nie powiem, ale po wyjaśnieniu sytuacji dokładnie i szczegółowo dostaliśmy wskazówki. Dobrze, że ten policjant był życzliwy. Sprowadzono moich rodziców do Polski. Panicznie się bałam spotkania z Nimi. Niepotrzebnie, przecież miałam drugą kochającą "rodzinę" u Kornelii. Dnia trzeciego sierpnia odbyła się rozprawa sądowa o prawa wykonywania władzy rodzicielskiej nade mną. Muszę mówić rezultat? Pewnie przeczuwacie. Wyszło na moje! Mieszkam z Kornelią i Jej rodzicami! Moi rodzice którzy chcieli mnie zabić byli mocno wkurzeni. Ale na jaw wyszła też sprawa z 2007r. Otóż wtedy zabili swoją szesnastoletnią córkę która - w przeciwieństwie do mnie - nic nie przeczuwała. W końcu wszystko wyszło na jaw. Mam teraz bardzo kochającą rodzinę i już może być tylko lepiej.
Wstęp:
Rozdział I
- Stało się coś? - zaczęłam
- Jeszcze nic. - powiedziała z obojętnością w głosie Mama
Moi rodzice jakoś nigdy nie byli mną przejęci za mocno, więc taki rozwój sytuacji mnie nie zdziwił.
- Dlaczego "jeszcze"? - kontynuowałam
- Dowiesz się w swoim czasie. - zapewnił mnie Tata
Pomyślałam, że i tak się nic nie dowiem teraz więc odpuściłam ten temat. Zjadłam śniadanie i postanowiłam, że pójdę z Luną - moją goldenką - na spacer. Luna miała już 10 lat, czyli podeszły wiek u Psów. Pochodziłam z Nią po okolicy, nie za szybko, nie za wolno, aby Jej nie zmęczyć. Po czym wróciłam do domu. Atmosfera napięcia mnie już powoli denerwowała, bo przeważnie utrzymywała się góra 2h, a z Luną chodziłam jakieś 2,5h, no więc przeliczając już ponad trzy godziny jest ta zła atmosfera. No, ale nic, trzeba było przywyknąć. Włączyłam se komputer, bo nie miałam co robić. Lekcje odrobiłam poprzedniego wieczora. Włączyłam facebooka i moją ulubioną grę. Owszem, gra ta jest ciekawa, ale ileż można grać? Po jakieś półtorej godzinie chciałam już wyłączyć, ale napisała do mnie koleżanka z klasy Kornelia, czy wyjdę na dwór. Od dawna (jakieś 2-3 lata) decyduję o sobie sama, rodziców zbyt nie obchodzę, więc zgodziłam się. Była godzina 13:30, a umówiłyśmy się na 14:00, ale że mieszkałyśmy od siebie jakiś kwadrans drogi, to już się zbierałam do wyjścia. Aha, zapomniałam uprzedzić, że wzięłyśmy też Nasze Pieski. Kornelia ma dwuletnią biszkoptową labradorkę Saszę. Spotkałyśmy się w parku, często tam chodzimy.
- Hej. - koleżanka zauważyła mnie pierwsza
- Hej. - odpowiedziałam
- Wiesz w sumie, to wyszłyśmy pochodzić trochę z Pieskami, ale mam do Ciebie pytanie.
- Jakie?
- Bo jadę dzisiaj z rodzicami obejrzeć różne pokazy sztuczek retrieverów i już pytałam rodziców i się zgodzili, więc jeżeli nie masz na dziś planów to może przejechałabyś się z Nami?
- Wiesz plany mam..
- Ooo to szkoda.. Jakie?
- Nudzić się cały dzień.. Jeśli można to nazwać planami..
- Czyli nie masz, chciałabyś?
- Oczywiście!
Ja i Kornelia bardzo kochamy retrievery (wszystkie). Dużo w internecie czytamy o Nich, oglądamy różne występy, zawody dummy i tego typu. Dlatego też bardzo się cieszyłam, że zobaczę takie coś na żywo. Koleżanka wzięła gumowe piłki, więc im porzucałyśmy, a potem poszłyśmy do domów się uszykować i zabrać różne zabawki (bo miałyśmy w tym uczestniczyć), oraz zabrać trochę pieniędzy. No nie wypadałoby nie poinformować - i tak nie przejmujących się mną rodziców - że jadę, więc:
- Mogę jechać z Kornelią i Jej rodzicami na pokaz retrieverów?
- Rób co chcesz, na którą i do której?
- Jadą o piętnastej, a rozpoczyna się o jakieś piętnastej trzydzieści no i trwa jakieś dwie godziny.
- To idź, ale masz przed osiemnastą być w domu.
- Wiem.
Przyjechali po mnie pod mój dom. I pojechaliśmy. Widziałam różne piękne psy. Pierwszy etap polegał na tym, że rzucamy piłki do basenu i które 5/8 Psów najszybciej ją zaaportuje i wróci, przechodzą do etapu drugiego. Ja ćwiczyłam z piękną, brązową, czteroletnią Flat Coated Retrieverką o imieniu Astra, a Kornelia z błękitnym, pięcioletnim Curly Coated Retrieverem Maksem. Rzuciliśmy piłki. Psy pobiegły i wskoczyły do basenu. Mają piłkę w zębach i już są! Przeszli dalej:
1. - Golden Retriever Bonus - 56.09s
2. - Flat Coated Retriever Astra - 60.04s
3. - Curly Coated Retriever Maks - 60.10s
4. - Labrador Retriever Friendly - 66.01s
5. - Nova Scotia Duck Tolling Retriever Rex - 67.02s
W następnym etapie trzeba było pokazać z Psem najciekawszą sztuczkę. Dalej przejdą tylko trzy Psy. Ja zaprezentowałam "Hop" oraz błyskawicznie po tym "Podaj łapę". Efekt był ciekawy. Już nie zbyt pamiętam co Kornelia wymyśliła, ale podium wyglądało tak:
1. - Flat Coated Retriever Astra - 10/10 pkt
2. - Nova Scotia Duck Tolling Retriever Rex - 8/10 pkt
3. - Curly Coated Retriever Maks - 7/10 pkt
Ostatni już etap, który wygra tylko jeden Pies wygląda następująco. Pies musi przebiec slalom, przepłynąć basen, przeczołgać się w tunelu i dobiec do mety. Oczywiście wszystko z Naszą pomocą. Każdy po kolei i kto będzie miał najlepszy czas, wygrywa.
1. - Nova Scotia Duck Tolling Retriever Rex - 78.09s
2. - Curly Coated Retriever Maks - 88.08s
3. - Flat Coated Retriever Astra - 90.09s
Nagroda przysługiwała tylko za pierwsze miejsce, a był to złoty medal. Mimo iż ani ja, ani Kornelia nic nie wygrałyśmy, świetnie się bawiłyśmy. Gdy zawody się skończyły była siedemnasta trzydzieści, więc trzeba było wracać. Byłam padnięta, ale to było szczęśliwe zmęczenie. Spełniłam swoją pasję, swoje marzenie, mogłam ćwiczyć z retrieverem! Podjechali pod mój dom i wysiadłam, podziękowałam za wszystko i się pożegnałam. W domu atmosfera bardziej na luzie niż przed zawodami. Ale chcieli ze mną pogadać. Co się sprzeciwiać? Może w końcu powiedzą mi dlaczego są "wścieknięci" od rana.
- Chodź Laura, mamy z Tobą do pogadania.
- Tak?? No to słucham.
- Otóż wyjeżdżamy.
- No a ja?
- Ty również.
- Gdzie? Po co? Dlaczego? Na ile?
- Do Holandii, po prostu wyjeżdżamy. Na ile? Nie wiem.
- Ale na wakacje tylko, czy.. - nie zdążyłam nawet dokończyć
- O nie, nie. Na dłużej niż na dwa miesiące. Wyjeżdżamy po jutrze, więc pakuj się.
Byłam wstrząśnięta. Wszystko mi mówią na styk.. No nic, dziś byłam zbyt zmęczona na zastanowienia i przemyślenia więc poszłam spać..
Rozdział II
- To więc jak z tym wyjazdem?
- No jak co? Już Ci mówiliśmy. Nie zmieniamy zdania z minuty na minutę. Jutro wyjeżdżamy więc pożegnaj się z koleżankami i spakuj się.
- A dokładnie o której?
- O dziesiątej wychodzimy z domu.
- Czyli zostały mi tu dwadzieścia cztery godziny.
- Owszem, ale nie gadaj tyle, bo potem będzie, że nie zdążyłaś się pożegnać. No, zasuwaj.
Postanowiłam, że spakuję się później, teraz koniecznie chciałam się spotkać z Kornelią. Ona była mi najbliższa. Oraz bardziej dogadywałam się z Jej rodzicami aniżeli z moimi. Na samą myśl o tym napłynęły mi łzy do oczu. Już kiedyś powiedziano mi u Jej rodziców, że mogę przyjść o każdej porze i nie muszę uprzednio zawiadamiać o tym. Tak więc poszłam tam bez namysłu. Otworzyła mi Mama Kornelii.
- Dzień d-dobry - powiedziałam przez łzy, cienkim głosem
- Laura, co się stało? Wejdź proszę.
- Dziękuję. Jest Kornelia?
- Nie, wyszła na chwilę do sklepu, ale zaraz wróci. Powiedz co się stało.
- Chciałabym żeby Kornelia też to słyszała, mogłabym na Nią zaczekać?
- Oczywiście. Wejdź do pokoju i usiądź, chcesz herbaty?
- Jeżeli nie byłby to kłopot.
- No co Ty!
Koleżanka wróciła po jakiś dwóch minutach. Zdziwiła się widząc mnie, ale zdziwiły Ją najbardziej moje łzy.
- Boże, co się stało?
Jej Mama wróciła z herbatą i opowiedziałam Im wszystko.. One również miały łzy w oczach, a moje oczy dosłownie się topiły. Spędziłyśmy na rozmowie pół dnia. Pocieszały mnie, że jakoś to będzie i że będą mnie odwiedzać w wakacje. Ucieszyłam się, że mnie nie porzucą, bo tylko w Nich miałam wsparcie i zawsze mogłam przyjść i liczyć na pomoc, a teraz? Tylko rozmowa wirtualna Nam pozostanie. Sama rozmowa, jak już wspomniałam trwała pół dnia, ale siedziałam u Nich do dziewiętnastej, bo jak mówiłam, tam zawsze było miło i przytulnie, bez sarkazmów, bez konfliktów. Jak w Niebie. W końcu podziękowałam za rozmowę i zrozumienie i powiedziałam, że muszę iść się spakować. Również mnie pożegnały, ale ostateczne pożegnanie będzie jutro o ósmej. Wróciłam do domu, ale jakoś niekoniecznie zauważona. Zobaczyłam, że w domu jest ktoś jeszcze. Niezbyt ufałam swoim rodzicom, więc postanowiłam podsłuchać o czym gadają, choćby dla rozrywki. I to mi uratowało życie. Posłuchajcie sami:
- Ją też?
- Tak, jak zawsze. Opłaty się nie zmieniły mam nadzieję?
- Nie, dla Was, zawsze ceny te same.
- To więc kiedy?
- Na początku lipca jakoś. Chcemy Ją mieć z głowy od razu. Jakoś pierwszego, drugiego góra trzeciego. Kiedy byś mógł?
- Cóż ja mogę w każdy dzień, mało klientów mam.
- Doskonale. Pasuje Ci drugi lipca godzina czternasta?
- Oczywiście. Wasza córka umrze od tego leku po jakimś kwadransie.
- Na dobre? Czy się kiedyś obudzi?
- Nie, już nigdy.
- To jesteśmy umówieni. Kiedy dacie zaliczkę?
- Na dniach.
- Dobrze, no to żegnam państwa.
- Do widzenia.
- Owszem.
To mi wystarczyło, byłam zdruzgotana, chcieli mnie otruć, zabić, poddać eutanazji! Przemknęłam migiem do pokoju i wzięłam walizkę i się zaczęłam pakować, jednocześnie udając, że nic nie wiem i nie mam o niczym bladego pojęcia. Nie wiedziałam co mam zrobić. Całą noc nie zmrużyłam oka. Byłam niewyspana. O ósmej spotkałam się z Kornelią i Jej rodzicami. Opowiedziałam ten dialog i moje obawy. Oni mnie nie wyśmieli, potraktowali śmiertelnie poważnie. Myśleliśmy co zrobić. Chcieli mnie zatrzymać, no, ale rodzice by się kapnęli. No nic, pożegnałam się w mocnym, długotrwałym przytuleniem z każdym z domowników. Nie, to nie byli zwykli rodzice koleżanki i zwykła koleżanka. Jej rodzice byli zastąpieniem moich, którzy mają mnie gdzieś, a Kornelia bratnią duszą w moim wieku. Pokornie poszłam do domu, gdzie czekali na mnie wściekli rodzice, krzyczeli na mnie, że się spóźnimy i inne tego typu. Jak mamy się spóźnić, skoro wszędzie jedziemy własnym samochodem? Dom też mamy kupiony od dawna.. Nie wiem po co ten pośpiech. Cała droga była smutna jak nigdy, a kocham podróżować i kocham wyjeżdżać za granicę. Jednak prawda była.. Jaka prawda? Przecież jedziemy tam tylko po to, bo chcą mnie poddać eutanazji, a w Polsce to nielegalne. Esemesowałam cały czas z Kornelią, chciała wiedzieć na bieżąco gdzie jestem i jakie jest moje samopoczucie. Jak może się czuć człowiek który jedzie na śmierć? No właśnie.. Pewnie nikt nie wie.. To przykre uczucie bezradności które Cię dotyka.. Nie możesz nic zrobić aby się bronić i tak wiesz, że umrzesz.
Rozdział III
"Mam się poddać? Ooo nie, niedoczekanie. Muszę być twarda. Kornelia i Jej rodzice mnie tego nauczyli. Mają na mnie dobry wpływ i nie mogę Ich zawieść. Kiedy ja Ich potrzebowałam to byli, teraz również mogę liczyć na Ich wsparcie, wirtualne, ale jednak. Oni w przyszłości mogą potrzebować mojej pomocy i nie mogę Ich zawieść, muszę walczyć!"
Po tej myśli zaczęłam obmyślać plan. W końcu to już wieczór (a dokładnie godzina osiemnasta) pierwszego lipca! Myślałam, myślałam i myślałam. Długo nic logicznego nie przychodziło mi do głowy. Aż wreszcie wymyśliłam:
"Na czternastą, tak? Świetnie, od rana mam dużo czasu. Nie mogę niczego spakować, bo by zaczęli coś przeczuwać, nie, ja o niczym nie wiem. Pokornie pójdę i wtedy ucieknę. Muszę wziąć trochę pieniędzy, żebym coś mogła kupić czy coś a o reszcie się pomyśli. Wolę żyć na ulicy i (nawet) umrzeć na tej ulicy, ale z wiedzą, że się nie poddałam, niż umrzeć tam, w tym gabinecie z wyrzutami sumienia, że się poddałam."
Po tej myśli poszłam spać, przecież muszę się wyspać, jutro ciężki trudu dzień, pełen wyzwań. Następnego ranka, wstałam o siódmej. Napisałam o wszystkim Kornelii. Prosiła o jakiekolwiek informacje o postępach. Była zaskoczona. Ale napisała, że wierzy we mnie i że cała rodzina trzyma za mnie kciuki i że się uda. Poprawiła mi humor i umocniła mi wiarę w mój plan. Wprowadziłam go w życie. O trzynastej trzydzieści przyszła moja Mama i powiedziała, że chce mnie zabrać na obiad. 'Ha, fajne kłamstwo' - pomyślałam w duchu. Już byłam przygotowana. W kieszeni miałam 80zł, na początek powinno wystarczyć, a potem? Cóż nikt nie zna przyszłości, a ryzyko to moje drugie imię. Jak się okazało - choć ja się w ogóle nie zdziwiłam - przyszłyśmy do jakiegoś gabinetu lekarskiego. Zamknęli mnie w Nim, a Sami wyszli na korytarz uzgodnić jeszcze parę szczegółów. Trochę nie po mojej myśli bo nie miałam być zamknięta, ale jak się chce, to ze wszystkiego się znajdzie rozwiązanie. Zaczęłam rozglądać się po sali w poszukiwaniu czegoś co ułatwi mi ucieczkę, aczkolwiek wiedziałam, że mam bardzo mało czasu, w grę wchodziły nawet najdrobniejsze cząsteczki sekund. Zobaczyłam, że za oknem jest dach, nie zwlekając ani chwili otworzyłam je, na szczęście nie skrzypiało. Wyszłam na dach i skręciłam w lewo. Były tam jakie inne warstwy dachów, że układały się w schody, ale były ogromne. No skoro aż tu zaszłam, to nie mogę się cofnąć. Ostrożnie schodziłam, bo były ogromne, a i kamień z którego były zrobione, był pokruszony. Zapewne dawno ich nie odnawiano, ale to nie mój interes. W moim interesie była ucieczka. W końcu byłam na ziemi. Spojrzałam w górę, ani nie słyszałam rozmowy, ani nikogo nie widziałam, znakiem tego nikt jeszcze nie wie o mojej ucieczce. Musiałam oszczędzać mój telefon, bez niego się tu zgubię. Rozglądałam się wokoło, zastanawiając się w którą stronę iść, ale poszłam przed siebie. Nic nie wiem o tym państwie, nikogo tu nie znam, będzie ciężko. Długo wędrowałam i dotarłam do parku. Usiadłam na ławce choć nie byłam zmęczona. Czułam tylko satysfakcję, że przeżyłam, w moim sercu nie było miejsca na rozżalenie czy zmęczenie. W nocy nie było sensu błądzić po okolicy, więc zdrzemnęłam się na tej ławce. Gdy się obudziłam, wschodziło słońce. 'Nie mogę marnować ani chwili blasku słońca' - pomyślałam i ruszyłam dalej. Ale poczułam głód. No tak, ale muszę oszczędzać. Okolica piękna, wszystko super, ale ja tu nikogo nie znam. Po godzinie zaczęło zbierać się na deszcz. Tak, jeszcze tego mi brakowało. Cóż zmokłam, ale co. Muszę iść coś kupić. Co? Kupiłam sobie jakąś bułkę, nawet nie wiem o jakim smaku, ponieważ byłam tak głodna, że zjadłam ją łapczywie. Potem dostałam SMS od Kornelii i pisałyśmy:
- No i jak?
- Tak, uciekłam Im. Źle jest być bezdomną, ale muszę to przeżyć, ale nie wiem jak długo, ale nie zamierzam wrócić do rodziców.
- Nie wracaj. Prędzej czy później Cię zabiją.
- Ale powiedz mi co mam zrobić? Ja tu nikogo nie znam, ani nic.
- Nie bój się, pomożemy Ci. Tylko musisz być dzielna.
- Ile? Trudno się tu żyje.
- Jakieś dwa-trzy dni, proszę.
- Spróbuję.
Musiałam zakończyć e-SMS-owanie bo muszę oszczędzać baterię. Co tu opisywać pałętanie się bez celu po okolicy..
Rozdział IV
Komentarze
Prześlij komentarz